sobota, 1 sierpnia 2009

Trochę wyszło niepoważnie, ale tylko trochę...

Po trzech dniach gorączki gdy Pyzula obudziła się zimna i okazało się, że to zupełnie niegroźna trzydniówka, poszwędaliśmy sie z rana po miasteczku po czym stwierdziliśmy, że wskakujemy do Jeepneya w stronę rozjazdu do Batad tzw. Batad Junction. W Batad tarasy ryżowe są niby młodsze, ale za to miały być o wiele bardziej okazałe. Droga wiodła godzinę po bezdrożach nieprzejezdnych lub przejezdnych jedynie Jeepneyem. Brak asfaltu, kałuże do kolan, jazda nad przepaścią. Wtedy jeszcze myślałem, że to najgorszy kawałek drogi jaki przyszło mi pokonać (już nazajutrz okazało się, że się myliłem). Jeepney oczywiście naładowany po brzegi i 10 osób na dachu. Jeepney wysadza na Batad Junction bo dalej po prostu nie da się jechać, nie ma drogi tylko ścieżka i wspinaczka wysokogórska. A my oczywiście tym razem oboje w klapkach :) Po drodze ustaliliśmy,że nie uda się nam wrócić tego samego dnia, gdyż aby dojść do wioski trzeba się wspinać dalej jeszcze przez godzinę pod górę, a potem przez następną jeszcze schodzić z drugiej strony. Dodam, że tu się ciemno robi przed 19 (bo bliżej równika), a z Jeepneya wysiedliśmy o 16. No nic, jak przygoda to przygoda! Trasa była momentami naprawdę dosyć trudna, czego na zdjęciach nie widać, ale i tak było warto. Widoki zapierające dech w piersiach i maszerujący do najodludniejszego miejsca na świecie, z dzieckiem jeden dzień po chorobie.
Rano musieliśmy czym prędzej wracać, żeby złapać autobus do Bontoc, a następnie do Sagady. Wstaliśmy o 5.30 żeby o 9 złapać Jeepneya do Banaue. W drodze powrotnej spotkaliśmy dwóch białych turystów, w pełnym traperskim rynsztunku i z wynajętym miejscowym przewodnikiem udających się do Batad. Zobaczyć ich minę, gdy oni spostrzegli nas - maszerujących w klapkach z niemowlakiem w chuście - bezcenne.














2 komentarze:

  1. To może byście tak wreszcie zainwestowali w sandały przynajmniej?!

    -buziaki :*
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Najśmieszniejsze, że Karolina maszeruje w tzw. basenówkach za 10 złotych kupionych ze dwa lata temu na bazarze w Tunezji. Moje klapersy są troszkę lepsze, bo skórzane, ale pamiętają wyprawy na Krym z początku tego wieku :) Takie się w szafie znalazły i się sprawdzają, a co!

    OdpowiedzUsuń