Do BKK wróciliśmy w dobrych humorach. Zatrzymaliśmy się u znajomego który musiał wyjechać na weekend. Wyjazd mu się przedłużył, a w naszych rękach został dwupiętrowy dom :) Właściciel wyjechał - no to impreza :) Nie w domu jednak, bo w Bangkoku to się w domu nie imprezuje. Patpong, Nana... słyszeliście o "bangkok ping pong"?
Mieliśmy kilka dni do zagospodarowania. Co robiliśmy? Oczywiście shopping! Jednak centra handlowe okazały się nudne (głównie przez europejskie ceny), więc drugiego dnia udaliśmy się na największy ponoć market w azji Chatuchak. Jest tam 15.000 stanowisk i co weekend odwiedza go ponoć 300.000 osób. Sam market jednak jakiś fantastyczny nie jest, ale kilka rzeczy udało nam się kupić więc na jakiś czas zakupy mamy z głowy. Koło marketu znaleźliśmy żółwia który uciekł pewnie z któregoś stoiska. Miłosierna Karolina postanowiła go uratować, z czego i sam żółw nie bardzo był zadowolony bo i od nas cały czas próbował nawiać. Można powiedzieć, że Pyzula miała już swoje pierwsze zwierzątko. Żółwia oddaliśmy jednak kierowcy Tuk Tuka który obiecał się nim dobrze zająć. No w każdym razie kazaliśmy mu obiecać, że go nie zje :)
Wczoraj byliśmy na wycieczce do Ayuthaya, dawnej stolicy. Klimat w sam raz na jednodniową wycieczkę, ale dłużej to zdaje mi się że nie byłoby co robić. Ayuthaya to coś w stylu Aten, w niektórych miejscach leży kilka czerwonych cegieł, możnaby wręcz pomyśleć, że to nieuporządkowana budowa, gdyby na wejściu nie kazali kupić biletów. Pamiętam że w Atenach było podobnie - z niektórych ruin trudno było sobie zrekonstruować nie tylko wygląd budynku, ale nawet gdzie on dokładnie leżał. Ach, ta historia. W każdym razie miło się tam chwilę powałęsać.
Dziś cały ranek padało więc nie wychodziliśmy z domu. Później ledwo zdążyliśmy odebrać wizy do Birmy i obiad w Chinatown. Jak widzicie więc odpoczywamy zwyczajnie. Dobrze nam tak zwyczajnie sobie pomieszkać w domu.
Jutro, pojutrze jak się wszystko ułoży to może zdążymy jeszcze pojechać nad wodę na kilka dni i przygotować się na mękę komunikacyjną jaką szykuje dla nas Birma :). Może Krabi, a może Ko Chang.
wtorek, 13 października 2009
Gupia (sic!) baba na granicy i prawie nieudana ucieczka z Laosu.
"Ucieczkę z Laosu" zaplanowaliśmy sobie na wtorek bo na granicy dostaniemy wizę tylko na 14 dni. Dłuższej w ambasadzie wyrobić nie mogliśmy bo już był piątek po południu, a przecież w poniedziałek i środę w Laosie są święta.
We wtorek wstaliśmy rano i zapakowaliśmy się z uśmiechniętymi minami do autobusu wiozącego nas przez granicę, aż do Udon Thani. Dojeżdżamy do granicy, podchodzimy do stanowiska "visa on arrival" i niespodzianka. Pani wizy nam nie da bo nie wydrukowaliśmy biletu do Birmy. Wydrukowanego nie mieliśmy bo nie wozimy ze sobą drukarki, a pozatym jakieś 3 tygodnie temu już do Tajlandii wjechaliśmy bez wydrukowanego. Mamy za to 20 innych biletów wydrukowanych na które Pani sobie może popatrzeć. Krótka sprzeczka bo mnie takie utrudniające życie i bezsensowne przepisy denerwują, ale Pani nie ustępuje. Kompleks służbisty i koniec. Ludzie przekraczający granicę dziwnie się patrzą bo nikt w tych okolicach nie zwykł dyskutować z pogranicznikiem. Stoją jak trusie czekając na kolejkę (dobrze, że ja nie pamiętam "tych" czasów u nas) Dostaję dyrektywę żeby pojechać do kawiarenki internetowej i nasz bilet wyjazdowy z Tajlandii wydrukować. No masz ci los! Normalnie jak człowieka to mnie do kraju nie wpuści bo pewnie stwarzam zagrożenie, ale bez stempla wysyła mnie 2 km do miasteczka do kawiarenki. A ja w tym czasie myk po rządowy budynek się wysadzę i nikt nawet nie będzie wiedział, że to ja bo przecież granicy nie przekroczyłem. W międzyczasie kierowca autobusu spasował i odjechał, a więc mamy czas. Nie korzystam z podstawionego Tuk-tuka bo mamy mnóstwo czasu. I tak musimy czekać do wieczora na nocny transport do BKK. Wolnym spacerkiem, udaję się w kierunku miasteczka. Super! Jestem tu teoretycznie nielegalnie :) Bilet udało mi się wydrukować po drodze w jakimś sklepie więc mimo, iż moje intencje były inne to całkiem szybko udało mi się wrócić. Podchodzę do mojej już ulubionej Pani wręczając jej kopie i słyszę - "potrzebuję kopię", ja na to "to proszę sobie zatrzymać, jak wspomniałem bilet nie jest mi potrzebny żeby polecić", a w odpowiedzi "trzy poproszę, na każdy wniosek po jednej". W tym momencie myślałem, że zaraz wybuchnę rozsadzając całą tą graniczną budkę. Zostało to z pewnością zauważone przez oficerkę bo nie miała odwagi powtórzyć swojej prośby. Wizy wbite, teraz dwa tygodnie spowrotem w Tajlandii.
Po drodze zachodzimy na dworzec. Są dwa pociągi do BKK. Mimo iż rano wszystkie przyzwoite bilety sprzedane. Została tylko 3 kl./bydlęcy/ coś w rodzaju naszej osobówki tylko jest wypchana po brzegi no i to nocna trasa. Nie zrozumieliśmy się z Karoliną która robiła reserch i kupiłem bilety myśląc, że skoro tu tak ciasno to i trudno będzie znaleźć miejsce w autobusie. Mówiłem, że damy rade, Karolina że nie bardzo i żebyśmy jechali autobusem. Zwrot biletów -50%. Odsprzedać nie ma komu bo tylko co 1583 Taj mówi po angielsku, nie ma więc szansy go znaleźć. To pierwszy zgrzyt w naszej podróży więc nie jest źle. Zaglądam do wagonu, a tam w naszym kąciku już siedzi babka z dzieckiem. No fajnie nie będzie. Karolinie udaje się jakoś odsprzedać bilety i już śmigamy tuk tukiem na dworzec autobusowy. Autobus właśnie odjeżdżał. W BKK będziemy o 5 rano. Po Laosie zapomniałem, że w autobusie może być nawet wygodnie. Pola elegancko przespała całą podróż, podobnie jak my. Z tym pociągiem nie miałem racji, dobrze że Karolina naciskała...
We wtorek wstaliśmy rano i zapakowaliśmy się z uśmiechniętymi minami do autobusu wiozącego nas przez granicę, aż do Udon Thani. Dojeżdżamy do granicy, podchodzimy do stanowiska "visa on arrival" i niespodzianka. Pani wizy nam nie da bo nie wydrukowaliśmy biletu do Birmy. Wydrukowanego nie mieliśmy bo nie wozimy ze sobą drukarki, a pozatym jakieś 3 tygodnie temu już do Tajlandii wjechaliśmy bez wydrukowanego. Mamy za to 20 innych biletów wydrukowanych na które Pani sobie może popatrzeć. Krótka sprzeczka bo mnie takie utrudniające życie i bezsensowne przepisy denerwują, ale Pani nie ustępuje. Kompleks służbisty i koniec. Ludzie przekraczający granicę dziwnie się patrzą bo nikt w tych okolicach nie zwykł dyskutować z pogranicznikiem. Stoją jak trusie czekając na kolejkę (dobrze, że ja nie pamiętam "tych" czasów u nas) Dostaję dyrektywę żeby pojechać do kawiarenki internetowej i nasz bilet wyjazdowy z Tajlandii wydrukować. No masz ci los! Normalnie jak człowieka to mnie do kraju nie wpuści bo pewnie stwarzam zagrożenie, ale bez stempla wysyła mnie 2 km do miasteczka do kawiarenki. A ja w tym czasie myk po rządowy budynek się wysadzę i nikt nawet nie będzie wiedział, że to ja bo przecież granicy nie przekroczyłem. W międzyczasie kierowca autobusu spasował i odjechał, a więc mamy czas. Nie korzystam z podstawionego Tuk-tuka bo mamy mnóstwo czasu. I tak musimy czekać do wieczora na nocny transport do BKK. Wolnym spacerkiem, udaję się w kierunku miasteczka. Super! Jestem tu teoretycznie nielegalnie :) Bilet udało mi się wydrukować po drodze w jakimś sklepie więc mimo, iż moje intencje były inne to całkiem szybko udało mi się wrócić. Podchodzę do mojej już ulubionej Pani wręczając jej kopie i słyszę - "potrzebuję kopię", ja na to "to proszę sobie zatrzymać, jak wspomniałem bilet nie jest mi potrzebny żeby polecić", a w odpowiedzi "trzy poproszę, na każdy wniosek po jednej". W tym momencie myślałem, że zaraz wybuchnę rozsadzając całą tą graniczną budkę. Zostało to z pewnością zauważone przez oficerkę bo nie miała odwagi powtórzyć swojej prośby. Wizy wbite, teraz dwa tygodnie spowrotem w Tajlandii.
Po drodze zachodzimy na dworzec. Są dwa pociągi do BKK. Mimo iż rano wszystkie przyzwoite bilety sprzedane. Została tylko 3 kl./bydlęcy/ coś w rodzaju naszej osobówki tylko jest wypchana po brzegi no i to nocna trasa. Nie zrozumieliśmy się z Karoliną która robiła reserch i kupiłem bilety myśląc, że skoro tu tak ciasno to i trudno będzie znaleźć miejsce w autobusie. Mówiłem, że damy rade, Karolina że nie bardzo i żebyśmy jechali autobusem. Zwrot biletów -50%. Odsprzedać nie ma komu bo tylko co 1583 Taj mówi po angielsku, nie ma więc szansy go znaleźć. To pierwszy zgrzyt w naszej podróży więc nie jest źle. Zaglądam do wagonu, a tam w naszym kąciku już siedzi babka z dzieckiem. No fajnie nie będzie. Karolinie udaje się jakoś odsprzedać bilety i już śmigamy tuk tukiem na dworzec autobusowy. Autobus właśnie odjeżdżał. W BKK będziemy o 5 rano. Po Laosie zapomniałem, że w autobusie może być nawet wygodnie. Pola elegancko przespała całą podróż, podobnie jak my. Z tym pociągiem nie miałem racji, dobrze że Karolina naciskała...
Obiecane cytaty cd.
"Jak widzieliśmy, zarówno nadmierna, jak i niewystarczająca w stosunku do
wymagań dziecka pomoc jest szkodliwa dla jego postępu. Zatem inicjatywa z zewnątrz
oraz niepożądane kierownictwo nie przynoszą pozytywnych skutków; Ono
nie może uczynić postępu większego niż ten, który zawiera się w jego motywacjach.
Ciekawość dziecka i pragnienie samego działania określają jego zdolność
do uczenia się, nie pociągającego za sobą konieczności poświęcenia jakiejś cząstki
pełnego rozwoju. Kierowanie nim może tylko spotęgować pewne zdolności
kosztem innych, lecz nic nie jest w stanie rozszerzyć pełnego zakresu tych zdolności
poza ich naturalne granice. Ceną, jaką płaci dziecko za to, że jest kierowane
tam, gdzie w pojęciu rodziców leży jego dobro, jest uszczuplenie pełni osobowości.
Ma to bezpośrednie oddziaływanie na jakość dobrego samopoczucia, odbicie
wszelkich aspektów osobowości - zaspokojonych lub nie. Starsi w jego
otoczeniu czynią wiele, by zdeterminować zachowanie dziecka swoim przykładem
i tym, co ono postrzega jako ich oczekiwania. Zastępowaniem jego motywacji
swoją motywacją lub mówieniem mu, „co robić" nie można wzbogacić osobowości." J.Liedloff
wymagań dziecka pomoc jest szkodliwa dla jego postępu. Zatem inicjatywa z zewnątrz
oraz niepożądane kierownictwo nie przynoszą pozytywnych skutków; Ono
nie może uczynić postępu większego niż ten, który zawiera się w jego motywacjach.
Ciekawość dziecka i pragnienie samego działania określają jego zdolność
do uczenia się, nie pociągającego za sobą konieczności poświęcenia jakiejś cząstki
pełnego rozwoju. Kierowanie nim może tylko spotęgować pewne zdolności
kosztem innych, lecz nic nie jest w stanie rozszerzyć pełnego zakresu tych zdolności
poza ich naturalne granice. Ceną, jaką płaci dziecko za to, że jest kierowane
tam, gdzie w pojęciu rodziców leży jego dobro, jest uszczuplenie pełni osobowości.
Ma to bezpośrednie oddziaływanie na jakość dobrego samopoczucia, odbicie
wszelkich aspektów osobowości - zaspokojonych lub nie. Starsi w jego
otoczeniu czynią wiele, by zdeterminować zachowanie dziecka swoim przykładem
i tym, co ono postrzega jako ich oczekiwania. Zastępowaniem jego motywacji
swoją motywacją lub mówieniem mu, „co robić" nie można wzbogacić osobowości." J.Liedloff
Zdjecia z podróży.
Ostatnio zacząłem zwracać uwagę na obuwie. Naprawdę można sobie często w podróży humor poprawić takimi błachostkami! A okazji jest mnóstwo, zapewniam.
Śladem bardzo popularnej swego czasu strony http://bialekozaczki.blog.pl/ postanowiłem dodać i tutaj mały wątek szewca. Upatrywał będę finezyjne obuwie i od czasu do czasu zamieszczał zdjęcia. Jeśli i wam wpadnie w oko coś nadzwyczajnego to fotografujcie i przysyłajcie na mejla.
To zdjęcie to Pani konduktor na dworcu w Vientiane.
Śladem bardzo popularnej swego czasu strony http://bialekozaczki.blog.pl/ postanowiłem dodać i tutaj mały wątek szewca. Upatrywał będę finezyjne obuwie i od czasu do czasu zamieszczał zdjęcia. Jeśli i wam wpadnie w oko coś nadzwyczajnego to fotografujcie i przysyłajcie na mejla.
To zdjęcie to Pani konduktor na dworcu w Vientiane.
Subskrybuj:
Posty (Atom)