środa, 27 stycznia 2010

Żółtym okiem

Gdybyście mnie zapytali które zwierzęta uważam za najfajniejsze to bez wahania odpowiedziałbym, że są to pingwiny. Te śmieszne istoty mają w sobie tyle gracji i wdzięku, że w kilka chwil można się w nich zakochać. Są do tego z pozoru tak fantastycznie nieporadne!
W Nowej Zelandii są takie miejsca gdzie nie trzeba się specjalnie starać by spotkać na plaży takiego gagatka. Nam udało się trafić na pingwiny żółtookie które podobno należą do najrzadszych na świecie! Najrzadszy czy nie, to na pewno te nie były takie strachliwe. Pozowały do zdjęć z głupawym znakiem zapytania na twarzy “o co im chodzi”? Zasuwają przez plaże swoim pingwinim krokiem by schować się gdzieś po drugiej stronie w swoich norkach. Wyglądają jak takie biedy. Od dziś worze w bagażniku torbę z sardynkami. Dla pingwina. Na wszelki.







Kiwi House

Zapomniałem napisać, że odwiedziliśmy Kiwi w sztucznym domku stworzonym by choć kilka z nich miało gdzie przetrwać (jeszcze na północnej wyspie). Kiwi są bowiem zagrożone wyginięciem z kilku powodów. Główny to ten , że oryginalnie na Nowej Zelandii nie było drapieżników. To jest też przyczyna dla której coś takiego jak nielatający ptak mogło tu wyewoluować.
Jednak wraz z pojawieniem się człowieka pojawiły się też inne zwierzęta. Jest tu teraz 4 miliony ludzi, 40 milionów owiec i ponoć 60 milionów possum’ów! Possum dla Kiwi nie tyle jest groźny, że je zaatakuje i zje, bo Kiwi jest na tyle bojowy, że ma szanse sobie poradzić, ale dlatego że znajduje ich jajka.
Kiwi są nocnymi stworzeniami, w celu więc sprzedania biletów po kilkanaście dolarów robią im świński dowcip i w dzień gaszą im światła by były aktywne i by ludzie mogli je podglądać, a w nocy świecą w oczy jarzeniówką by spały. Nie wiem czy im to przeszkadza, pewnie się przyzwyczaiły. Zdjęć jednak robić się nie da, więc Kiwi wam nie pokaże, choć pocieszne to stworzenie.


Aoraki/ Mt.Cook

W Nowej Zelandii mieszka 4 miliony osób, z czego 3 miliony mieszkają na wyspie południowej. Zapowiada się dobrze. Na wyspie południowej znajduje się też miejsce do którego chciałem przyjechać - Fiordland. Nie mam w zasadzie wątpliwości, że będzie mi się podobać.
Pożegnaliśmy się na lotnisku rano o 4. Gosia wsiadła w samolot o 6.15 i już za dwa dni wylądowała w Warszawie : ) a my o 6.45 pomknęliśmy do Christchurch (Zła pogoda została w Auckland) Główne miasto na deser, a my po odpoczynku w kabinie w której też zaplanowaliśmy część wycieczki, udaliśmy się pośpiesznie w trasę.
Nie będę nawet pisał na ten temat. Dodam tylko dwa słowa wyjaśnienia. Woda w jeziorach jest błękitna bo wypłukuje z gór jakieś minarały które w/w kolor jej nadają. Lodowiec jest natomiast ukrty pod kupą tych czarnych kamieni i ma ponoć 600 metrów głębokości. Woda wypływająca z lodowca ma zaś kolor wody z kredą ale czemu to wam nie powiem - pewnie dlatego, że jest brudna. Po drodze odwiedziliśmy też farmę łososi. Łosoś ponoć najlepszy na świecie dlatego, że hodowany w kanale. Nie chodzi bynajmniej o to, że w górskiej wodzie pływa, chodzi o to, że biedak płynie przez dwa lata - zanim mu głowę utną - pod prąd. Coś jak masowane krowy w Japonii.