Kolejnym celam podróży okazał się środek wyspy. Chyba największe jezioro na północnej wyspie (jezioro jak jezioro w zasadzie). Potężny i nietypowy wodospad, parująca ziemia i to w zasadzie tyle.
Wodospad o tyle wydawał się być ciekawy, że choć nie jest wysoki to niesie ze sobą strasznie dużo wody. W zasadzie jest to jakaś olbrzymia ilość wody bo rzeka o szerokości 100metrów zwęża się do metrów 10, i całą ta woda zmieścić się musi w takim wąskim kanionie. Strumień z jaką płynie jest więc naprawdę silny. Ciekawe czy jakaś ryba próbowała dostać się w górę rzeki…
Poniżej wodospadu zamontowana jest elektrownia wodna. Z tej i kilku innych elektrowni na tej rzece produkowanych jest ponoć 15% całej energii w Nowej Zelandii (a szereg dużo większych elektrowni zobaczymy jeszcze na wyspie południowej). Energia ze źródeł odnawialnych stanowić więc musi tutaj duży procent całkowitej pozyskiwanej energii.
Taupo podobnie jak Rotorua leży na ternach aktywnych geotermalnie. Co to oznacza.A no właściwie tylko tyle, że jak się wpadnie nogą w dziurę i się nie ma za dużo szczęścia to można sobie ta nogę przed wyjęciem ugotować. Wizyta w jednym z miejsc gdzie taka historia nieraz miała miejsce była miła ale nie tylko dlatego że było księżycowo (miejsce nazywało się o ile dobrze pamiętam Moon Valley), ale dlatego też, że było ciepło : )
Kolejnym punktem programu był Park Narodowy Tongarriro i ponoć jedna z najpiękniejszych tras Tongarriro Alpine Crossing. Dotarliśmy jednak tylko do parku po czym z przyczyn pogodowych grupa nam się rozpadła i zabrakło chętnych na kilkugodzinny spacer. Szkoda. Jak to jednak zwykle w Nowej Zelandii nam się zdarzało gdy tylko ujechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów to pogoda zmieniła się na słoneczną. Straciliśmy na pewno okazję zobaczyć najfajniejsze widoki na wyspie tym bardziej, że w tym samym momencie zostawiliśmy za sobą wulkan Taranaki. No nic, będzie po co wrócić.
Koniec jednak nie okazał się taki straszny, bo udało mi się zapodziać w magiczną krainę zielonych wzgórzy gdzie fantastyczne widoki i towarzystwo owiec i hobbitów przynajmniej częściowo wynagrodziło nam te straty.
Następnego dnia udaliśmy przez Cambridge i Hamilton powrotem do Auckland gdzie spędziliśmy następne dwa dni. Nic tam jednak fantastycznego po drodze się nie zdarzyło więc oszczędzę wam opowieści o braku atrakcji w największym mieście Nowej Zelandii (bo stolicą jest Wellington!).
środa, 27 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz