Dotarliśmy. Najpierw do Europy, a teraz już spowrotem do kraju. Spędziliśmy tydzień w Londynie, potem tydzień w Holandii, z Maroko nic nie wyszło bo się jakoś w między czasie rozmyśliliśmy. Co mnie niesamowicie zaskoczyło to fakt, że jakoś tak smutno tym razem było bardziej na zachodzie europy, a w naszej Polsce chyba nawet więcej uśmiechniętych twarzy niż zwykle. Może żyje nam się coraz lepiej, a może powód jest inny? Pierwszego dnia nie ominęła nas jednak "Polska" sytuacja w której jedna emerytowana już Pani zwyzywała od "rur", krzycząc na głos, nieszczęsnego kierowce.Taki nasz lokalny koloryt, a to ponoć młodzież taka niewychowana.
Tak czy inaczej, zaległości z NZ nam niewielkie zostały które na końcu tego posta w postaci zdjęć uzupełnię. Będą to dwa lodowce które robiły wrażenie (Fox i Franz Josef Glaciers) i które w przeciwieństwie do poprzedniego lodowca w okolicy Mt.Cook było pięknie widać, oraz tzw. "pancake rocks" skały w kształcie naleśników. Pięknych widoków było jeszcze więcej, ale po miesiącu ich oglądania nam spowszedniały. Pisząc to dziś z domu, i wyglądając za okno jest mi aż trochę głupio, i wiem że trudno to zrozumieć. Zdjęć z europy praktycznie nie mamy bo odwiedziliśmy miejsca w których wielokrotnie byliśmy. Co więcej po wylądowaniu w Londynie, w reakcji na pogodę i fakt że już niedługo trzeba będzie zacząć coś robić w Polsce (znaczy się zacząć zarabiać pieniądze), ogarnął mnie smutek. Serce chyba zostawiłem w azji, tam gdzie słońce świeci.
30- godzinny lot Pola zniosła rewelacyjnie, bez najmniejszego problemu. No trochę się na koniec przy lądowaniu w Londynie rozpłakała, ale mi się zdaję, że to dlatego że po prostu zrozumiała, że to koniec wyprawy.
piątek, 5 marca 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)