sobota, 28 listopada 2009

Pola ruszyła do przodu!!!

Niecierpliwie przeze mnie wyczekiwany moment nadszedł nieoczekiwanie 3 dni temu, gdy powoli godziłam się już z faktem (baaardzo powoli i nie bez żalu, bo tak się zalety raczkowania wychwala), że Pola etap raczkowania pominie i któregoś dnia po prostu zacznie chodzić. W pozycji bojowej ustawiała się już bowiem od 2 miesięcy, a kroku za nic zrobić nie mogła. Do podciągania zaś rwie się jak szalona.
Jakież więc było moje zdziwienie gdy mając dokładnie 11 i ½ miesiąca i brykając sobie beztrosko na Singapurskim trawniku, wykonała ten pierwszy chwiejny raczkujący kroczek.
Cóż Ją do niego skłoniło?….ano moje 2 klapki, które od niechcenia rzuciłam parę metrów dalej, nie mając pod ręką innej zabawki, bo na trawniku owym czekałyśmy tylko na przybycie znajomego, u którego się zatrzymywaliśmy. Obuwie wszelkiego rodzaju zawsze żywo Polę interesowało, jak dotąd jednak dobierała się do niego wędrując na dupce w pozycji siedzącej, być może dlatego, że podłoże, które zazwyczaj ma do dyspozycji to śliska podłoga, bo kafelki okazują się być najbardziej popularnym materiałem wyściełającym azjatyckie podłogi, hotelowe i mieszkaniowe, nawet pokoje gościnne wyłożone są kafelkami toaletowymi : )
Tymczasem tu nadążyła się okazja, by spróbować swych sił na szorstkiej powierzchni trawiastej i oto hurra, udało się!
Od 3 dni Pola udoskonala nowo nabytą umiejętność, a oto kilka zdjęć z dzielną praktykantką w roli głównej : )

Karolina


piątek, 27 listopada 2009

Sri Lanka na bogato

Jednym z popularnych sposobów podróżowania po Sri Lance jest wynajęcie samochodu z kierowcą który obwozi po wszelkich możliwych atrakcjach lub po prostu jedzie tam gdzie mu się każe. Jest to sposób lobbowany usilnie przez wszystkich którzy mają agencję turystyczną czyli po prostu przez wszystkich (bo nawet chłopek pod budką z piwem tfu…arakiem*, proponuje zorganizowanie samochodu z kierowcą). Mimo, że nie jest to sposób specjalnie drogi (50$ za dzień z kierowcą i paliwem) to szkoda z niego korzystać bo na Sri Lance jest najtańszy transport publiczny chyba na świecie. Wygląda to mniej więcej tak, że za godzinę jazdy autobusem płaci się mniej więcej złotówkę. Pierwsza klasa w pociągu Colombo - Kandy coś około 8,5 PLN. Duże to dla nas zaskoczenie bo do tej pory tak tanio nigdzie nie było.
Wracając do tematu. Odwiedzając jedną z fabryk herbaty pod Nuwara Elia spotkaliśmy starszą parę która przyjechała oczywiście samochodem. Gdy po zwiedzaniu wychodziliśmy z fabryki ich kierowca zagaił do nas pytaniem czym przyjechaliśmy. Odpowiedzieliśmy więc zgodnie z prawdą, że autobusem. Autobusem? - upewnił się i uśmiechnął. Pomyślałem, że w złośliwościach nie pozostanę mu dłużny i zapytałem: - A ten Pański samochód to który rocznik? I poszliśmy na przystanek.

*Arak to miejscowy alkohol produkowany z kokosa. Cena 0,5 litra piwa odpowiada mniej więcej cenie 0,5 litra araku z tymże ten drugi ma prawie 40%.

Fabryki Herbaty

Sri Lanka ponoć słynie z produkcji i herbaty. Nie wiadomo czy dlatego że tak dużo jej produkuje czy dla tego że w centralnej części kraju niewiele więcej (oprócz herbaty i jakiejś przyrody z tym związanej) można zobaczyć. W fabrykach herbaty w których byliśmy niestety nie dało się robić zdjęć. Ludzie niby jakoś w strasznych warunkach tam nie pracowali ani nie wyglądali jakoś źle więc nie wiem skąd ten zakaz. No technologi to im nikt nie ukradnie bo ta jest w dalszym ciągu rodem z 19 wieku. W każdym razie dowiedzieliśmy się, że zielona herbata wcale nie jest zdrowsza od czarnej a może i nawet odwrotnie. Jej popularność rosnąca (na fali faktu tego że jest ponoć zdrowa) opiera się na zmyślnym marketingu Japończyków. Ja jestem w to wstanie uwierzyć, bo kto ma pieniądze na reklamę to każde g..no wciśnie konsumentom. Różnica między herbatą zieloną, a czarną polega na tym że tej pierwszej się nie szatkuje i nie poddaje procesowi fermentacji (ten w wypadku herbaty czarnej trwa ok.2-3 godzin, a polega na tym, że podsuszona herbata leży te 3 godziny na kupie w rogu fabryki), a zamiast to się ją gotuje a liście tylko roluje.
Herbata czarna ponoć jest lepsza gdy rośnie na wysokości. Tak więc im wyżej plantacja tym herbata bardziej esencjonalna. Poza tym - przynajmniej na Sri Lance - wszystkie herbaty pochodzą z tego samego krzaka, różnica w ich smaku polega tylko i wyłącznie na różnicach w pozyskiwaniu i produkcji. Proces produkcji skomplikowany nie jest i polega na podsuszeniu zebranych liści i następnie ich zrolowaniu (to jedno zdjęcie z fabryki to maszyna do rolowania), następnie taką herbatę się szatkuję i składa na kupę na kilka godzin, co nazywają tu procesem fermentacji. Na koniec wszystko się suszy do ok. 3% pierwotnej wilgotności, przesiewa drobniejsze kawałki od grubszych i pakuje. Cały opisany proces zamyka się w jednym dniu a nawet sporo krócej.




Hill country

Z Kandy bez żalu udaliśmy dalej w góry. Pierwszym przystankiem na naszej drodze było miasto Nuwara Elija położone na 1910 m.n.p. Klimat na tej wysokości jest o wiele bardziej przyjazny niż na wybrzeżu. Znaleźliśmy hotel i udaliśmy się na zwiedzanie okolicy co głównie ograniczyło się do wejścia na pobliską górę oraz odwiedzin w pobliskiej fabryce herbaty. Następnego dnia odwiedziliśmy miejscowość Haputale skąd udało nam się wejść na szczyt zwany Lipton's Seat. Cała górska kraina na Sri Lance jest jakby wyciśnięta w górę tworząc na wysokości olbrzymie plateu. Szczyt o którym piszę nie tyle był wysoki co z jego czubka można było podziwiać olbrzymią przepaść wysokości 880m pod którą ciągnęła się dalsza część kraju, ale już nizinnego. Dzięki Pyzulowej pobudce z samego rana o 6 udaliśmy się na górę z samego rana zgodnie z poleceniem LP. Ponoć przed 10 nie ma jeszcze chmur. Niestety praktycznie całą drogę przeszliśmy w mleku i pomimo iż był to miły spacer wśród plantacji herbaty to wiele więcej nie zobaczyliśmy (prócz kolejnej fabryki herbety).Po powrocie tak zaczęło padać, że reszta dnia spełzła na zajęciach domowych. Miłą niespodzianką było gdy do naszego hotelu wmeldował się nasz znajomy Polak z Langawi o którym nie wiedzieliśmy kompletnie, że jest nawet na Sri Lance. Przyjechał w towarzystwie Amerykanina który upierał się, że jest Kanadyjczykiem bo mieszka blisko granicy i Chinki która nie uważała wcale bo nie bardzo wiedziała co się wokół niej dzieje, zwłąszcza po wieczornej butelce Araku. Po Haputale udaliśmy się górskim pociągiem za 70 groszy do miejscowości Ella w której nic prócz do dobrej kuchni nie widzieliśmy :) Rice&Curry na dwadzieścia sposobów.

















wtorek, 24 listopada 2009

Fauna i Flora na Sri Lance

Mimo, iż odpuściliśmy sobie tym razem odwiedziny w licznych turystycznych atrakcjach, którymi oprócz świątyń były również parki narodowe z licznymi ponoć zwierzętami (w śród których były ponoć plastikowe-wypchane krokodyle) to i tak udało nam się zobaczyć mnóstwo rozmaitych zwierząt. Nie mamy co do tego wątpliwości, że jest ich tu zdecydowanie więcej rozmaitych gatunków niż we wszystkich krajach w których do tej pory byliśmy. Piszę to nie z punktu widzenia zoologa tylko z punktu widzenia turysty który w każdym miejscu (niezależnie czy to środek miasta czy nie) potyka różne fascynujące zwierzątka. Pierwsze zderzenie z naturą nastąpiło pod prysznicem gdy nagle lubiący ciepłą wodę sporych rozmiarów jaszczur bezpardonowo wtargnął do mojej kabiny (nie jakiś tam mini gecko tylko spory zwierz). Ja z kolei szybko w tym samym czasie tą kabinę opuściłem, a jaszczura ostatni raz widziałem jak się chował za kiblem. Znaleźć go już potem niestety nie mogłem, podobnie jak i dziury do której by się mógł zmieścić.
Poza tym jest tu mnóstwo dookoła różnych kolorowych ptaszków, żółwi, krokodyli, jaszczurów chodzących obok ciebie gdy leżysz w ogródku (większych nawet od tego pod prysznicem, takich długich na 1m przynajmniej), około 5 dziwnych wiewiórek na każdym drzewie, czy choćby - co wzbudziło nasze olbrzymie zaciekawienie- nietoperzy wielkości średniego psa wiszących na drzewie w centrum miasta. A więc, Kenia to może nie jest, ale jeśli chcecie po obcować ze zwierzątkami to Sri Lanka jest jak znalazł.












Szybka rundka po wyspie - Kandy

Na odwiedziny na Sri lance mieliśmy przeznaczone dokładnie 13 dni. Teoretycznie to czas przeciętnego urlopu ale nam jakoś wszystko powoli zaczęło wychodzić i potrzebujemy coraz więcej czasu. W planach mieliśmy przyjechać do Colombo spotkać się z miejscowym znajomym którego poznaliśmy w Bangkoku i razem z nim zaplanować co dalej. Ze spotkania nic nie wyszło, a my bez żadnego planu wylądowaliśmy na wyspie. Szybkie przeglądanie przewodnika i już mniej więcej wiemy jak nasz będzie wyglądać.
Prosto z lotniska udaliśmy się do Colombo skąd mieliśmy udać się dalej. Sri Lanka z perspektywy samolotu prezentuje się ładnie, jednak z bliska cały czar pryska. Podobnie jest ze stolicą. Zasadniczo jest tu brudno i obskurnie. Dodatkowo dziwnym zrządzeniem losu miejscowe obskurne jadłodajnie zostały ponazywane "hotel". Wprowadza to sporo zamieszania bo noclegów znaleźć tam się nie da co najwyżej rice&curry. Żeby jednak było śmiesznie hotel również się nazywa hotel więc pierwsze nasze kroki w poszukiwaniu noclegu nie przyniosły żadnych skutków. Zaglądam do przewodnika i w okolicy dworców w której chcieliśmy zostać znajduje się tylko jeden hotel i jest to YMCA. W środku przepychu nie ma, a wręcz śmiało mogę powiedzieć, że wygląda jak poczekalnia w Koluszkach, a syf w pokojach na tyle ie do zaakceptowania, że pora nie jest jeszcze późna, więc możemy sobie pozwolić na dalszą podróż. Zostawiamy więc sobie Colombo na deser i udajemy się na dworzec kolejowy skąd pociągiem wyruszyć mamy do świętego miasta Kandy.
Największa atrakcją miasta jest świątynia zęba (sic!). Śmiać się nie wypada bo miejsce to dla buddystów jest bardziej istotne niźli dla nas Częstochowa. W świątyni zęba znajduje się bowiem ząb Buddy, a co więcej jest on na tyle strzeżony, że 5$ za wejście nie wystarcza by go zobaczyć. Samo Kandy nie jest zanadto urokliwe bo nie ma tam co robić. Po odwiedzeniu świątyni i spaceru wokół jeziora w centrum miasta można od razu stamtąd uciekać. Tak też czym prędzej uczyniliśmy za następny przystanek wybierając krainę herbaty zwaną "hill country".



poniedziałek, 23 listopada 2009

Namówię Karolinę by kilka słów o Poli skrobnęła. Jak widać na załączonym obrazku Pola rośnie jak należy. Video mieliśmy możliwość nakręcić dzięki uprzejmości Polaków - Agnieszki i Pawła - których poznaliśmy w podróży i których przy okazji pozdrawiamy.



Za dwa tygodnie Pola będzie miała rok. Połowę swojego życia spędziła w podróży. Niemożliwe?

Autobusem po Sri Lance

W przeciętnej populacji około 10% osób ma skłonności samobójcze. Na Sri Lance jest podobnie. Nie wiedzieć tylko jakie zrządzenie losu sprawiło, że każdy jeden z tych 10% dostał prawo jazdy na autobus. Każdy kierowca opanował tutaj do perfekcji tylko jedną czynność - obsługę klaksonu. Nic w zasadzie więcej się nie liczy. Teoretycznie na Sri Lance obowiązuje ograniczenie do 50km/h w terenie zabudowanym i 70 km/h poza (ale podobnie jak w Polsce wszystkie główne drogi prowadzą przez tereny zabudowane). Nic to jednak w rzeczywistości nie oznacza bo każdy kierowca autobusu (nie wiedzieć czemu tylko autobusu) próbuje wycisnąć ile fabryka dała. A fabryka nie byle jaka bo zwykle to maszyny Tata. Inżynierowie tego przyszłego motoryzacyjnego giganta nie wymyślili pedału gazu. Do dyspozycji kierowcy jest tylko klakson, hamulec i przycisk on/off. On w pozycji “full throttle” wyłącznie. Gdy autobus rusza nic nie jest go w stanie zatrzymać. Pruje drogą śmiało mogę powiedzieć że minimum 140km/h. Wszystko się trzęsie i strzela, a ja się modlę byśmy dotarli do celu i żeby Pyzula się nie obudziła. Jak się obudzi i zechce rozrabiać to będziemy zmuszeni wysiąść bo w warunkach ciągłego przyspieszania i hamowania szybko by sobie głowę rozbiła. My się musimy mocno siedzeń trzymać samemu. Mimo, że ruch jest tu teoretycznie lewostronny to kierowcy autobusów upodobali sobie jazdę prawym pasem techniką “z drogi śledzie…“. Gdy się jedzie prawym pasem to trzeba nieustannie trąbić. Gdy dojdzie do wypadku to przyjeżdża policja i sprawdza kto ma głośniejszy klakson. Jak twój klakson trąbi ciszej to znaczy, że to twoja wina. Każdy na drodze to dla tutejszego kierowcy wróg. Najgorzej jednak gdy zajdzie sobie za skórę dwóch kierowców autobusów. Jeden drugiemu nie przepuści i nic to że każdy wiezie z 50 osób. Będą sobie drogę zajeżdżać, grozić, hamować przed sobą etc. Jak marzyła wam się kiedyś Formuła 1 w Ikarusie to tutejsi kierowcy dostarczają niesamowitych wrażeń. Co można w tym znaleźć dobrego? 100km w takim autobusie kosztuje jedyne 7,5PLN za dwie osoby.

Turystyczne atrakcje? A co to?

Trochę już jesteśmy znudzeni podobnymi atrakcjami turystycznymi w różnych krajach. Nie jesteśmy takimi hobbystami historii by 1500-na świątynia robiła na nas wrażanie, podobnie jak i x-dziesiąty park narodowy. A na Sri Lance (jak i niestety wszędzie indziej) to są główne atrakcje gdzie turystyczne 25$ za wstęp może powędrować. Na niewiele więc też przyjaznym Panom z agencji turystycznych udało nam się namówić. Objechaliśmy jednak wyspę najpopularniejszą trasą choć trochę żałujemy, że za mało czasu spędziliśmy nad wodą. Sri Lanka okazało się być miejscem przyjemnym choć nie wymarzonym. Największą dla nas atrakcją okazały się “guesthousy” wybudowane praktycznie na samej plaży. Widać “architekt krajobrazu” został zwolniony z ratusza. Przez cały nasz pobyt pogoda była w kratkę - dosłownie. Oznacza to tyle, że jednego dnia padało a drugiego świeciło słońce i tak wkoło. Kilka z naszych wycieczek nie doszło do skutku właśnie przez złą pogodę.

Plany

Czas ucieka najwyższa więc pora było zaplanować co dalej. A więc na dzień dzisiejszy sprawy wyglądają tak, że po wylądowaniu 16 lutego w Londynie i okiełznaniu jetlaga udajemy się do Maroko i Sahary Zachodniej i może Mali i gdzie tam się jeszcze uda by do Polski wrócić na święta Wielkanocne. W Polsce planujemy zostać calutkie lato i może uda nam się popracować (jak by ktoś miał jakąś ofertę pracy ??? wymagań nie mamy żadnych, bo chodzi tylko o to by popracować :) jak się czegoś długo nie robi to mozna i za tym zatęsknić). Na jesieni gdy niebo nad Warszawą pociemnieje i deszcz zacznie padać udajemy się do Meksyku skąd powoli udamy się na południe. Im dalej tym lepiej - tym razem bez zbytniego planowania bo uważamy że tak będzie lepiej. Później? hmmm... albo wrócimy do Polski popracować dłużej albo ... mamy nadzieje, że los będzie dla nas łaskawszy. Ja mam już szkołę w Australii upatrzoną.

Gdyby ktoś planował podróż i potrzebował jakichkolwiek rad to chętnie służymy pomocą przy planowaniu. Gdyby ktoś natomiast potrzebował pomocy w organizowaniu wyjazdu również - non-profit - jestem gotów pomóc, a w okresie kwiecień - wrzesień/październik nawet potowarzyszyć w trakcie :)

Mail: superneon(at)tlen.pl