Za to kiepsko z internetem a zaległości się zbierają... W każdym razie wyspa południowa jest niesamowita pod tym względem, że nie tyle tu są plaże na których leżą ludzie co zwierzęta. Woda zimna jak piorun więc tylko plażowicze z miejscowego klubu morsów się tu kąpią (albo ci co świeżo przylecieli z zimowej europy na tydzień), za jak juz się kąpią to najczęściej nie samemu. Oprócz licznych pingwinów można tu spotkać jeszcze bardziej liczne foki. Zamieszkują chyba całe wybrzeże dookoła wyspy i co rusz widać ich kolonie. Zwierzęta to w dzień leniwe i zwykle leżą w ciągu dnia gdzieś poukładane w dziwnych pozach na brzegu. Przy odrobinie szczęścia można załapać się z nimi na wspólną kąpiel. Gdy foczki okażą się nieodpowiednie to często spotkać też możemy lwy morskie. Zwykle tam gdzie są lwy tam nie ma pingwinów (zwłaszcza tych małych) bo lwy je zwykle zjadają.
Kilka razy udało nam się spotkać również Królewskiego Albatrosa. Ptak to o tyle niesamowity, że rozpiętość jego skrzydeł wynosi ponad 3 metry. Nie może on sobie pozwolić na latanie gdziekolwiek bo by sobie nie poradził. Zamieszkuje więc tylko miejsca w których wieją potężne wiatry. Latając wtedy nie macha specjalnie swymi olbrzymimi skrzydłami tylko szybuje. Jak wspomniałem kilka razy go spotkaliśmy ale za każdym razem gdy wyjąłem aparat to było już tylko tył widać :)
Więcej zwierząt na razie nie pamiętam, ale zdjęcia obiecuje załączyć.
wtorek, 9 lutego 2010
Więcej pingwinów.
Zwierząt, zwłaszcza tych morskich, na południowej wyspie Nowej Zelandii jest dostatek. Leży sobie człowiek spokojnie na plaży, a tu podchodzi do niego pingwin i łypie okiem z głupawą miną. Nie bardzo czym go jest poczęstować, no bo nikt świeżych szprotek przy sobie nie nosi. Pingwin jednak postoi chwile i idzie dalej. W zasadzie to trudno to nazwać chodem, ale patrzenie na tą czynność sprawia wiele frajdy.
A więc - oprócz najrzadszych żółtych pingwinów, które są tak rzadkie (wedle Wiki jest ich tylko 4000, a wedle danych z Nowej Zelandii tylko 400 par) że widzieliśmy chyba połowę ich populacji : ) mieliśmy okazję podglądać inne pingwinki które są niebieskie i tak też się nazywają. Pingwin niebieski oprócz tego, że jest niebieski to jest jeszcze najmniejszym z pingwinów. Pewnie też dla tego ma na tyle pietra wyskoczyć na brzeg i pomknąć do swojego domku, że czeka aż się zrobi dobrze ciemno. My czekaliśmy razem z nim, ale niektórzy z nas się nie doczekali. Nie chcąc się spóźnić na show czekaliśmy już od 20. A jak już wam wiadomo, lato na półkuli południowej ma to do siebie, że się kończy wraz z zajściem słońca. Słońce więc powoli zaszło, a temperatura spadła do +8. My niestety ubrani byliśmy przed zmrokiem więc w raczej krótkie rzeczy. Szybko więc we trójkę przemarzliśmy, co zakończyła się tym, że o 21.30 Karolina się poddała i wróciła z Polą do samochodu. Szkoda.
Niebieskim pingwinom jednak wcale nie śpieszno było się pokazać, bo odczekały jeszcze kolejne pół godziny zanim przypłynęła pierwsza grupa. Ciemno do tej pory zrobiła się na tyle, że gdyby nie czerwona latarka (święcąca na czerwono by nie widziały tego światła pingwiny) przewodnika, to by ich w zasadzie nie było widać. Albo było widać tyle, że równie dobrze mogłoby to być cokolwiek. Niebieskie maluchy podchodzą do życia strategicznie i poruszają się w grupie. Jak je coś zaatakuje, to zje jednego, a reszta w tym czasie ucieknie. Na brzeg też przypływają w grupie która nazywa się tu “raft”. Wygląda to tak, że obserwujemy na wodzie taką śmieszną falę która podąża w stronę brzegu, a gdy do niego dotrze to wyskakują z niej pingwiny. Zbierają się w grupie po czym gdy dotrą do określonego punktu to każdy śmiga w swoją stronę tzn. do swojej norki. Takich pingwinich grupek jest zwykle kilka, a w każdej ok. 20 pingwinków. Cała powyżej opisana operacja zajmuje im ok.. 20 minut. Najlepszy jest jednak sam koniec bo żeby dostać się do swoich norek to muszę przejść na drugą stronę “drogi”. A żeby przejść przez drogę to muszą się przecisnąć pod nogami obserwujących. Ważne jest by ich nie przestraszyć (dlatego nie można robić zdjęć z flashem, a bez po ciemku nie ma sensu robić) więc nie bardzo można się ruszać. Śmiesznie jednak obserwuję się gdy przemykają od nogi do nogi w kierunku swojej norki. Norki właściwie nie są pingwinie tylko królicze. Zanim norka zostanie domkiem pingwina ten musi ją najpierw znaleźć i wykopać z niej królika. Temu drugiemu chyba nie specjalnie to przeszkadza bo królików nie brakowało w okolicy. Tak czy inaczej po tym krótkim przedstawieniu uciekłem i ja decydując się nie czekać na kolejne grupki. Samochód czekał nagrzany, a ja w końcu od ponad dwóch godzin stałem na mrozie.
A więc - oprócz najrzadszych żółtych pingwinów, które są tak rzadkie (wedle Wiki jest ich tylko 4000, a wedle danych z Nowej Zelandii tylko 400 par) że widzieliśmy chyba połowę ich populacji : ) mieliśmy okazję podglądać inne pingwinki które są niebieskie i tak też się nazywają. Pingwin niebieski oprócz tego, że jest niebieski to jest jeszcze najmniejszym z pingwinów. Pewnie też dla tego ma na tyle pietra wyskoczyć na brzeg i pomknąć do swojego domku, że czeka aż się zrobi dobrze ciemno. My czekaliśmy razem z nim, ale niektórzy z nas się nie doczekali. Nie chcąc się spóźnić na show czekaliśmy już od 20. A jak już wam wiadomo, lato na półkuli południowej ma to do siebie, że się kończy wraz z zajściem słońca. Słońce więc powoli zaszło, a temperatura spadła do +8. My niestety ubrani byliśmy przed zmrokiem więc w raczej krótkie rzeczy. Szybko więc we trójkę przemarzliśmy, co zakończyła się tym, że o 21.30 Karolina się poddała i wróciła z Polą do samochodu. Szkoda.
Niebieskim pingwinom jednak wcale nie śpieszno było się pokazać, bo odczekały jeszcze kolejne pół godziny zanim przypłynęła pierwsza grupa. Ciemno do tej pory zrobiła się na tyle, że gdyby nie czerwona latarka (święcąca na czerwono by nie widziały tego światła pingwiny) przewodnika, to by ich w zasadzie nie było widać. Albo było widać tyle, że równie dobrze mogłoby to być cokolwiek. Niebieskie maluchy podchodzą do życia strategicznie i poruszają się w grupie. Jak je coś zaatakuje, to zje jednego, a reszta w tym czasie ucieknie. Na brzeg też przypływają w grupie która nazywa się tu “raft”. Wygląda to tak, że obserwujemy na wodzie taką śmieszną falę która podąża w stronę brzegu, a gdy do niego dotrze to wyskakują z niej pingwiny. Zbierają się w grupie po czym gdy dotrą do określonego punktu to każdy śmiga w swoją stronę tzn. do swojej norki. Takich pingwinich grupek jest zwykle kilka, a w każdej ok. 20 pingwinków. Cała powyżej opisana operacja zajmuje im ok.. 20 minut. Najlepszy jest jednak sam koniec bo żeby dostać się do swoich norek to muszę przejść na drugą stronę “drogi”. A żeby przejść przez drogę to muszą się przecisnąć pod nogami obserwujących. Ważne jest by ich nie przestraszyć (dlatego nie można robić zdjęć z flashem, a bez po ciemku nie ma sensu robić) więc nie bardzo można się ruszać. Śmiesznie jednak obserwuję się gdy przemykają od nogi do nogi w kierunku swojej norki. Norki właściwie nie są pingwinie tylko królicze. Zanim norka zostanie domkiem pingwina ten musi ją najpierw znaleźć i wykopać z niej królika. Temu drugiemu chyba nie specjalnie to przeszkadza bo królików nie brakowało w okolicy. Tak czy inaczej po tym krótkim przedstawieniu uciekłem i ja decydując się nie czekać na kolejne grupki. Samochód czekał nagrzany, a ja w końcu od ponad dwóch godzin stałem na mrozie.
Drugi rok życia Poli-”jak ja Cię kocham, Tato!!!"
Choć zadbaliśmy o to, by tata był obecny w Jej życiu (porzucając pracę, a następnie wyruszając na 9 miesięcy w świąt tylko we troje), pierwszy rok życia Poli upłynął w dużej mierze pod hasłem “mama jest najważniejsza”.
I oto niedawno nastąpił nieoczekiwany zwrot ku tacie. Pola, która wraz z rozpoczęciem raczkowania wyzbyła się w dużym stopniu lęku przed obcymi i coraz chętniej angażuje się w interakcje, w ciągu ostatnich kilku tygodniu stała się prawdziwą flirciarą i zalotnicą. Nie szczędzi tacie całusów i “przytulasków” (czułością obdarza również swoje pluszowe zabawki), zaczepia Go i szczerzy do Niego swe nieliczne jeszcze zęby, a fikołkom i przewalankom nie ma końca.
Zachęcony tymi przejawami miłości Sebastian zaczął częściej zapraszać Polę na ręce i oto 3 dni temu, podczas spaceru po górach aż 2 razy Pola usnęła właśnie u taty, raz w chuście, drugi raz na rękach.
2:0 dla taty!
K.
I oto niedawno nastąpił nieoczekiwany zwrot ku tacie. Pola, która wraz z rozpoczęciem raczkowania wyzbyła się w dużym stopniu lęku przed obcymi i coraz chętniej angażuje się w interakcje, w ciągu ostatnich kilku tygodniu stała się prawdziwą flirciarą i zalotnicą. Nie szczędzi tacie całusów i “przytulasków” (czułością obdarza również swoje pluszowe zabawki), zaczepia Go i szczerzy do Niego swe nieliczne jeszcze zęby, a fikołkom i przewalankom nie ma końca.
Zachęcony tymi przejawami miłości Sebastian zaczął częściej zapraszać Polę na ręce i oto 3 dni temu, podczas spaceru po górach aż 2 razy Pola usnęła właśnie u taty, raz w chuście, drugi raz na rękach.
2:0 dla taty!
K.
Subskrybuj:
Posty (Atom)