niedziela, 15 stycznia 2012

Malujemy! Czyli nasze perypetie charytatywne.

Jestem murzyn pracujący, żadnej pracy się nie boję! W zambijskiej telewizji niestety serialu z takim mottem nie było, planowali nawet nakręcić, ale po wstępnych badaniach ustalili, że nie cieszyłby się powodzeniem. Spytałem się raz nawet co robią kiedy nic nie robią, odpowiedź była dosyć enigmatyczna, wnioskuję że patrzą jak kukurydza rośnie.
Nasze perypetie charytatywne nie do końca spotkały się z naszymi oczekiwaniami. Zaplanowaliśmy bowiem oprócz przywiezienia zabawek, że również odmalujemy to przedszkole by wyglądało nie co ładniej. Spodziewaliśmy się, że będzie to wydarzenie które pozwoli nam poznać kilka osób, które wspólnie czegoś dokonają. Trochę się jednak zawiedliśmy.
Okazało się bowiem, że całe wydarzenie mimo sfinansowania przez nas farb i sprzętu, nie wzbudza ogólnego zainteresowania i okazało się, że nagle nikt nie ma czasu i nie może. W zasadzie to nawet nie do końca tak. Chętnych znalazło się wielu, ale gdy okazało się, że mzungu (czyli potocznie białasy) nie mają ochoty płacić za to wspólne malowanie, to i u każdego jakoś z czasem zrobiło się krucho. No bo jak to oni będą przedszkole malować za darmo, kiedy kukurydzy na polu trzeba pilnować żeby równo rosła.
Murzyńska dniówka jest nie byle jaka i nie podlega negocjacjom, stąd też cała ironia w moim poście. 80USD za w zasadzie za nie pełny dzień pracy plus obiad. Mało co się nie zakrztusiłem jak to usłyszałem, bo dotarło do mnie skąd tyle nędzy w tej okolicy. Jak oni się tak wszyscy do roboty palą to nie dziwota, że bieda jak piszczy. Każdy malarz to specjalista i za darmo robić nie będzie! Tym sposobem na placu boju zostaliśmy w zasadzie sami. Była jeszcze Pani przedszkolanka „klucznik” dyplomowany kombinator „jak tu nic nie zrobić”, plus jej mąż który ze wszystkich sił bronił honoru wioski i na którego złego słowa powiedzieć nie można, prócz tego że nie robił tego z własnej woli tylko mu żona kazała.
Gdy nasz ‘dream team’ wziął się do roboty to pojawiło się jeszcze kilku pomocników którzy - gdy tylko dowiedzieli się, że trzeba robić za darmo - sprawnie ulotnili się. Pani przedszkolanka cały dzień po mistrzowsku kombinowała jak tu siedzieć, żeby wyglądało że coś robi. Sprytnie więc siadała przy ciastkach, i pałaszowała je z takim zapałem, że gdy się skończyły to musiała odpocząć. Zadanie numer dwa, to zabawa w piłkę z Polą, a gdy już się jej znudziła to poszła przynieść wodę. Wróciła po półtorej godzinie z wiadrem wody i wiadrem mango. Wodę postawiła i zabrała się za wcinanie mango. Spytacie czy przez grzeczność chociaż kogoś poczęstowała? Zjadła trzy, a resztę poszła zanieść do domu, gdzie zniknęła na kolejną godzinę.
Okoliczności tego wydarzenia były na tyle zabawne, że wyglądało to tak jakby to nam zależało cokolwiek „ulepszyć”. Nie chodzi o to, żeby niewiadomo co się działo dookoła, ale pomaga się zwykle komuś kto tej pomocy potrzebuje, jeśli jej nie potrzebuje to pomagający się trochę głupio czuje. I my właśnie tak się głupio czuliśmy, jakby pomalowanie przedszkola to była jakaś nasza fanaberia. W końcu czy ładnie czy brzydko to czas tak samo dzieciom zlecieć musi, po co więc malować, skoro można „kukurydzy popilnować”.
Na szczęście gdy na drugi dzień pojawiły się dzieci, a wraz z nimi uśmiechy na twarzach to trochę wynagrodziło to nam nasze starania. Więcej pozytywnych rzeczy napisze Karolina w oddzielnym poście, bo jeśli takie były to musiały mi ulecieć z pamięci.