środa, 27 stycznia 2010

Rotorua i gejzery

Kolejnego dnia wspięliśmy się z samego rana na Mt. Manganui skąd rozpierał się piękny widok na okolicę. W serca nasze wdarło się nieco otuchy gdyż sam poranek tego dnia był naprawdę słoneczny i mimo iż temperatura, ani powietrza ani wody nie nastrajała pozytywnie to sporo osób wraz z Karoliną i Gosią zdecydowało się na kąpiel. Pogoda w Nowej Zelandii jest jednak jeszcze mniej przewidywalna niż w górach i już po południu gdy byliśmy w drodze do Rotorua - nowozelndzekiej stolicy geotermalnej energii - zaczęło padać. Deszcze jednak jakie nas tu spotykały niegdy nie trwały zbyt długo więc kilka godzin później było powrotem pogodnie.
Kolejny dzień pogodowo wyglądał identycznie, podobnie zresztą jak wszystkie kolejne. Gdy tylko ktoś wspomniał “Spójrzcie, wypogodziło się!” to nigdy nie minęło więcej jak 15 minut gdy chmury ponownie szczelnie wypełniały niebo. Tak czy inaczej nacieszyliśmy wzrok dziurami w ziemi w których gotowała się albo woda albo błoto, po czym odwiedziliśmy pobliski las. Las był o tyle nietypowy, że był to las sztuczny. Zasiany w większości Sekwojami sprowadzonymi z Kalifornii. Są to nie tylko jedne z największych drzew na świecie, ale również są to drzewa które najszybciej rosną. Nie potrzebują - jak nasz dąb Bartek - tysiąca lat by wyrosnąć, ale już po 50 osiągają olbrzymie rozmiary (jak olbrzymie to przyznam się, że nie pamiętam).
Gdy na koniec udaliśmy się na obiad nad pobliskie jezioro utworzone w kraterze wulkanu to dziwne zrządzenie losu sprawiło, że Karolina zamknęła kluczyki w samochodzie. Każdy już przygotowywał się noclegu na stołach piknikowych, oczywiście bez przykrycia, gdy okazało się, że kluczyk utknął w szparze pomiędzy klapą, a rynienką bagażnika. Dzięki bogu, moje fantastyczne zdolności manualne nie przeszkodziły mi przy próbie wyciągnięcia kluczyków kawałkiem gałązki i po około 15 minutach groźba noclegu na deszczu się oddaliła.








i więcej:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz