Nie chcąc zmarnować czasu spędzonego w Manili trzeba było się gdzieś wybrać na tzw, zwiedzanie. Przewodnik specjalnie wielu miejsc nie wskazywał więc padło na największą dzielnicę starego miasta zwaną Intramuros. Podróż Jepneeyem nie trwała długo, a chcąc zaszaleć na miejscu, zagadnięci przez dorożkarza, zdecydowaliśmy się na przejażdżkę po okolicy. Przejażdżka miała trwać 45 minut jednak jak się okazało już po 5 nie bardzo było co pokazywać. Co więcej dorożkarzowi bardzo zależało na tym żebyśmy wysiadali i "podziwiali", czymś te obiecane 45 minut musiał wypełnić. Z nas, wiadomo marni turyści, nie specjalnie chętnie się na to godziliśmy, tym bardziej, że Pyzula usnęła, a wydostanie się z dorożki było raczej karkołomnym zadaniem. Dzień zwiedzania można było jednak odhaczyć, choć więcej atrakcji niż starówka, dostarczyło nam obserwowanie i dziwienie się, że takie miasto może wogóle funkcjonować. Ah, zapomniałem dodać, że wokół murów starówki, wśród otaczającej biedy i nędzy, wybudowane zostało pole golfowe gdzie najpewniej turyści doskonalili swoje umiejętności wbijania piłeczki do dołka za pomocą nieporęcznego długiego kijka.
sobota, 1 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz