Senggigi to niewielki kurorcik na Lombok. Plaża dosyć ładna, woda błękitna, można posnorklować (czy jakkolwiek się to pisze) przy brzegu bez użycia łódki, dobry przystanek nawet na kilka dni. Jest tu mnóstwo możliwości zakwaterowania od kilku olbrzymich i naprawdę drogich kurortów do “homestayów” gdzie właściciel ci smaży naleśniki. Przy głównej ulicy mnóstwo restauracji, podwózka wozem z wychudzonym konikiem możliwa dosłownie z każdego miejsca, taksówki, tysiąc chłopców z koralami… gdyby to było w naszym kraju to raj, ale czegoś tu brakuje. Brakuje turystów. Mimo, że sezon, to wiatr tu hula po hotelowych apartamentach. Każdy miejscowy spragniony widoku turysty jak deszczu. A ci nie przyjechali bo są najprawdopodobniej na Bali. Ceny tam w restauracjach o połowę niższe. Hotel tu może i nie najdroższy, ale już na wejściu pan ostrzega, że mułła trąbi w nocy każdemu do ucha, co by z rana do niego z reklamacją się nie fatygować. Ale i tak warto wpaść poleżeć samemu na plaży. Prawie samemu.
poniedziałek, 7 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dlatego takie miejsca są najfajniejsze, z dala od zgiełku, tłumów.
OdpowiedzUsuń