środa, 23 września 2009

Chiang Mai - oh my Budda!

Chiang Mai to drugie co do wielkości miasto w Tajlandii. Po wizycie w Bangkoku nikt nie dałby temu wiary. W rzeczywistości to miasto otacza specyficzna aura. Mimo iż teoretycznie ludzi tu tyle co w Warszawie to ani ich nie widać ani nie słychać. To jest oaza spokoju. To jest oaza w szczególności jeśli zdamy sobie sprawę, że to mimo wszystko wielkie miasto. "Jest cudnie" jak śpiewa nasza kochana Marylka.
Z Bangkoku do Chiang Mai jest dokładnie 12 godzin. Zdecydowaliśmy się na autobus nocny gdyż jakoś tak już się do nich przyzwyczailiśmy, że nam nawet wygodnie. Pola całą drogę przesypia, my również znaczną większość, więc nie czuje się tak bardzo długiej podróży. Zastanawiałem się ostatnio nad tym fenomenem. Będąc w domu 3,5 godzinna podróż do Krakowa wydawała się być nudną i prawie, że ponad możliwości,. Teraz gdy słyszymy, że podróż trwa 12 godzin to nie robi to na nas najmniejszego wrażenia. Jesteśmy w długiej podróży. Czas nie ma dla nas takiego znaczenia jak kiedyś. Na dobrą sprawę po to właśnie wyjechaliśmy "na długo" by uwolnić się od uciekającego czasu.
Chiang Mai oprócz tego, że jest drugim największym miastem w Tajlandii pełni rolę kulturalnej stolicy kraju, coś na kształt naszego Krakowa. Znajduje się tu ponad 300 rozmaitych i przepięknych świątyń, można tu nauczyć się medytować, nauczyć się masażu i gotowania, albo ... odpocząć. Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek napiszę, że w mieście można odpocząć. A jednak.
Jeśli kiedyś się tu wybierzecie to uważajcie podczas zwiedzania. Człowiek chodzi i podziwia, jeden budda, drugi budda, trzeci budda, a nie to nie budda to mnich medytuje... oh, podrapać się nawet nie można. Wizerunek Buddy w Tajlandii jest odmienny od tego do którego najczęściej jesteśmy przyzwyczajeni. Wesoły grubasek to Budda chiński, zaś Budda tajlandzki jest bardziej dystyngowany i prawie zawsze pomalowany na złoto.
Po całym dniu zwiedzania zabytków, wybraliśmy się na sobotni wieczorny bazar. W kąciku sushi, (które było znacznie lepsze niż w sieciówkach w Malezji) można było przebierać do woli. Ceny 5-10 bathów za sztukę. Coś na kształt 50-100 groszy na złotówki. Zjadłem ile mogłem, a was tylko chciałem zdenerwować :P













1 komentarz:

  1. Polka też wygląda jak mały budda tylko ten chiński raczej ;)

    Pozdr.

    Magda

    OdpowiedzUsuń