środa, 22 lipca 2009

Miri - Brunei - KK

Długo nic nie napisaliśmy bo cały czas byliśmy w drodze.Wieczorami też nie dany był nam dostęp do internetu ponieważ "luksusowe" hotele w których nocowaliśmy nie oferowały takiej opcji. W "luksusowych" hotelach było na tyle luksusowo, że trzeba było w klapkach do łazienki wchodzić :)
Wylądowaliśmy w Miri w którym jak się okazało nie ma nic ciekawego prócz samolotów do parków narodowych położonych w głąb Borneo. Najbardziej charakterystycznym elementem tego miasta był szeroki wybór hoteli wątpliwej jakości w cenach wcale niespecjalnie zaniżonych (ok.50pln). Co który żeśmy odwiedzili to sprawiał wrażenie gorszego. W znakomitej większości syf nie do przyjęcia. To jakby ktoś oferował kawałek podłogi na centralnym - oczywiście przed sprzątaniem - bo nie mamy co do tego wątpliwości, że bród w niektórych miejscach starszy był od naszych rodziców. Udało nam się jednak w miarę szczęśliwie przenocować i wyruszyliśmy do Brunei Darussalam. Brunei to kraj ropą i ropą płynący, spodziewaliśmy się więc czegoś w rodzaju UAE. Niemała była więc to dla nas niespodzianka, że całe to bogactwo podszyte jest nędzą i to gorszą niż w sąsiedniej Malezji. Mało powiedziane - ten kraj to Ukraina. Co prawda od czasu do czasu między ruderami i wątpliwej jakości domkami wypatrzyć można coś lepszego, ale w żadnym wypadku nie przyszłoby mi podejrzewać ten kraj o bogactwo. Ponoć sułtan Brunei w swoim czasie był najbogatszym człowiekiem na ziemi. To wszystko może tłumaczyć - niestety "swoich" pieniędzy nie postanowił zainwestować w kraju i pewnie trzyma je w banku w amerykańskich T-Bondach, a ciemnemu ludowi każe się wychwalać pod niebiosy. Tak właśnie wychwalać. Na każdym rogu, budynku dosłownie wszędzie wisi plakat z sułtanem wieszczący jego 63 urodziny. Zdjęć sułtan sobie robić nie lubi bo zdjęcie z z plakatów jest sprzed 20 lat :) W samym Brunei nic kompletnie ciekawego nie ma oprócz dużego meczetu z wieżą 44 metry (ok.14 piętrowy blok?). Islamic Bank nieopodal wybudował sobie trochę wyższy wieżowiec, ale sułtanowi się nie spodobało i kazał zburzyć ostatnie piętro! Jednak jak na stricte islamski kraj, gdzie alkohol nie tyle jest drogi co go wogóle nie ma, odnieśliśmy wrażenie, że ludzie są bardziej "wyluzowani" w tych sprawach (Karolina prowadzi islamski barometr na podstawie podejścia ludzi do karmienia piersią na ulicy:)
Z Brunei udaliśmy się na bezcłową wyspę Labuan gdzie planowaliśmy zatrzymać się na noc po czym porannym promem udać się do Kota Kinabalu skąd po południu mieliśmy lot na Filipiny. Okazało się jednak, że poranny prom jest odwołany, a kolejnym nie wyrobimy się na samolot. Musieliśmy więc płynąć tego samego dnia i nie do KK (brak już było promów) tylko do Menumbok na lądzie, 150 km od KK. Dziwny tu zwyczaj, ze po szesnastej wszyscy mają fajrant i nikt już nie pracuje, komunikacja miejska zamiera. Szparko więc nabyłem odpowiednią ilość trunku by wynagrodzić sobie tak długi post :) i ruszyliśmy dalej. Menumbok to dziura zabita dechami gdzie tylko kilka domków stoi i jest niewielka przystań. Speedboat który nas tam zabrał okazał się być nie tyle promem co zwykłą zdezelowaną motorówką do której załadowano 10 osób. Na brzegu o tej porze oczekuje już tylko mafia taksówkowa z "fixed price" ale i tak udało nam się utargować cenę do KK na 50RM (<50PLN). Czekaliśmy na zapełnienie busa co prawda ze dwie godziny, ale jak się okazało zapłaciliśmy mniej niż miejscowi (30RM/os). Po całym dniu podróży dotarliśmy do KK ok 22. Miasto przywitało nas tym co już z Borneo znaliśmy (kiepskimi hotelami) i tym co dopiero będziemy mieć okazję poznać na większą skalę na Filipinach (prostytucją). Podobało nam się jednak bardziej niż Penang, co będziemy mieć okazję potwierdzić po powrocie z Filipin. Tutaj bowiem zatrzymamy się na trochę dłużej przed wyprawą do Singapuru i na Bali.
Kolejnego dni udaliśmy się szczęśliwie na Filipiny skąd piszę tego posta. O Filipinach jednak więcej później, a jest o czym pisać.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz