piątek, 7 sierpnia 2009

KK, night market i hotel na pustkowiu.

Wróciliśmy do KK gdzie na kolejnych 12 dni mieliśmy zarezerwowany hotel jeszcze z Polski. Jak się jednak okazało hotel tylko z nazwy znajdować się miał w KK. W rzeczywistości znajduje się jakieś 8 km dalej w kierunku bliżej niezidentyfikowanym bo dookoła tylko piasek z rzadka przerośnięty trawą. Do wody daleko, do miasta daleko. Ktoś miał za dużo pieniędzy i działkę i postanowił wybudować tu największe centrum handlowe Borneo wraz z 4 hotelami. Sąsiedztwo wyśmienite, bo jest tu i Novotel i Best Western etc no i wspomniane największe centrum handlowe 1Borneo. Hotel elegancki, że wstyd narzekać porównując do niektórych z miejsc gdzie nocowaliśmy, ale jednak czegoś braknie. Problem polega na tym, że wszędzie daleko, a my czujemy się jakbyśmy mieszkali w Galerii Mokotów. Tylko na dobrą sprawę nie po to przecież jechaliśmy taki kawał.
Z Galerii na szczęście kursuje darmobus do miasta. Jedyne 30 minut i jedyne 18 miejsc co pół godziny. Oczywiście na zapisy. Wystarczy taki bo KK jest raczej niewielkie i raczej niewiele w nim zobaczyć można. Ot, miasto i to w porównaniu z innymi ładne i ucywilizowane, choć - o ironio - jego największa atrakcją jest nocny market. A co to jest nocny market? Kiedyś gościliśmy zagranicznych turystów którzy niesamowicie chcieli pojechać na Stadion (w Warszawie). Zachodziłem w głowę po co wogóle ktokolwiek miałby tam jechać. Otóż szukali folkoloru którego próżno wypatrywać w mieście. Tu podobnie - miasto ucywilizowane - a na nabrzeżu taki brzydki wyprysk jak nocny market, mega-giga bazar gdzie można kupić każde dziadostwo, ale co więcej można zjeść wyśmienicie i całkiem niedrogo wszelkiego rodzaju owoce morza, ryby a kto chce to i zwykły malajski posiłek - ryż z czymś tam :) My skosztowaliśmy ryby papuziej. To ta niebieska - porcja dla dwóch osób 18RM (~15-16PLN). Smakuje jak ryba morska, ale jest dobra choć bałem się czy kolor nie wpłynie na smak :)
Z jedzeniem w Malezji nie jest łatwo. Trudno tu bowiem osobie taka jak ja się najeść. Ryż raz dziennie zjem, ale potem problem. Nigdy nie sądziłem, że zamarze za kanapką z serem (może być podlaski), a jednak. Niestety w supermarkecie nie ma tu nic co nadawałoby się do sporządzenia kanapek. Sera żółtego nie ma, tzn. jest topiony taki jak hohland w cenie 10PLN 5 plasterków, wędliny nie ma tzn. jest coś co gdyby miało kolor jadalny to u nas nazywałoby się mortadelą, ale co najgorsze nie ma pieczywa tzn. jest coś co nawet w chwilach świetności nie mogłoby konkurować nawet z angielskim białym pieczywem tostowym.







1 komentarz:

  1. Ciekawa jestem ile już schudliście skoro z jedzeniem takie problemy. Mała oczywiście pięknie przybiera. Czekamy na więcej postów.

    Pozdrawiam
    Marta

    OdpowiedzUsuń