W końcu zostaliśmy uratowani przez Karoliny siostrę i po krótkiej wizycie w kilku najciekawszych miejscach w mieście, które wcale nie były, aż tak ciekawe jak mogłoby się wydawać, wylądowaliśmy w supermarkecie z zamiarem dokonania zakupów świątecznych. Największe miasto północnej prowincji i jedyny, południowo afrykański supermarket „shoprite” (choć u nas w zasadzie króluje portugalska biedronka więc może to wcale nie jest takie niezrozumiałe). Super sobie pomyślałem. W tej części Afryki wszystko jest sprowadzane z RPA łącznie z zapałkami, mlekiem UHT, a nawet jabłkami. Wszystko jest przynajmniej dwa razy droższe, a do tego zakupy robi się przy dźwiękach muzyki country, co czyni zakupy nieco abstrakcyjnym wydarzeniem. Wigilijne danie główne to pierogi nie do końca ruskie bo z ziemniakami i serem cheddar, ale to i tak najbardziej polska potrawa jaką udało się przyrządzić z dostępnych produktów.
Magda mieszka ok. 30 km od Kasamy, co na tutejsze standardy „taksówką” kosztuje 30USD w jedną stronę i to już jest ostateczna cena. Pojazd spełniający rolę autobusu kursuje wyłącznie raz dziennie co daje nam pełne prawo nazywać wioskę Chilubula konkretną dziurą. Trasa wiedzie mniej więcej połowę po asfalcie i drugą połowę po piachu w krzakach, więc jesteśmy wdzięczni Magdzie że po nas wyjechała. Gdybyśmy wzięli taksówkę samodzielnie, podejrzewałbym że kierowca próbuje nas uprowadzić w celu ograbienia i po tylu przeżyciach które mieliśmy, mógłbym nie wytrzymać i ogłuszyć go tępym narzędziem w tył głowy w celach domniemanej samoobrony. Na szczęście jednak bez większych przygód dotarliśmy do celu, którym był tymczasowy dom Magdy. Na tamtą chwilę wydawał się nam dosyć skromny, jednak już po kilku dniach i zdobyciu większej ilości doświadczeń, uznaliśmy go za Pałac przez duże P.
Wigilia choć skromna, to można ją uznać za udaną, choćby dlatego, że nie trzeba było po niej spać na siedzący. Dziewczynom udało się ostatecznie ulepić wspomniane już pierogi, ugotować kapustę z grzybami (zaprawdę zacną) i ugotować barszcz z koncentratu Krakusa. Mimo więc odległości na tyle dalekiej, że Mikołaj na saniach po tym piachu nie dojechał (i musieliśmy go samemu zastąpić), to dałbym jej mimo wszystko więcej punktów niż Wigilii sprzed dwóch lat gdy w Australii w ogródku urządziliśmy barbecue.
środa, 4 stycznia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz