wtorek, 13 października 2009

Długi weekend w Bangkoku.

Do BKK wróciliśmy w dobrych humorach. Zatrzymaliśmy się u znajomego który musiał wyjechać na weekend. Wyjazd mu się przedłużył, a w naszych rękach został dwupiętrowy dom :) Właściciel wyjechał - no to impreza :) Nie w domu jednak, bo w Bangkoku to się w domu nie imprezuje. Patpong, Nana... słyszeliście o "bangkok ping pong"?
Mieliśmy kilka dni do zagospodarowania. Co robiliśmy? Oczywiście shopping! Jednak centra handlowe okazały się nudne (głównie przez europejskie ceny), więc drugiego dnia udaliśmy się na największy ponoć market w azji Chatuchak. Jest tam 15.000 stanowisk i co weekend odwiedza go ponoć 300.000 osób. Sam market jednak jakiś fantastyczny nie jest, ale kilka rzeczy udało nam się kupić więc na jakiś czas zakupy mamy z głowy. Koło marketu znaleźliśmy żółwia który uciekł pewnie z któregoś stoiska. Miłosierna Karolina postanowiła go uratować, z czego i sam żółw nie bardzo był zadowolony bo i od nas cały czas próbował nawiać. Można powiedzieć, że Pyzula miała już swoje pierwsze zwierzątko. Żółwia oddaliśmy jednak kierowcy Tuk Tuka który obiecał się nim dobrze zająć. No w każdym razie kazaliśmy mu obiecać, że go nie zje :)
Wczoraj byliśmy na wycieczce do Ayuthaya, dawnej stolicy. Klimat w sam raz na jednodniową wycieczkę, ale dłużej to zdaje mi się że nie byłoby co robić. Ayuthaya to coś w stylu Aten, w niektórych miejscach leży kilka czerwonych cegieł, możnaby wręcz pomyśleć, że to nieuporządkowana budowa, gdyby na wejściu nie kazali kupić biletów. Pamiętam że w Atenach było podobnie - z niektórych ruin trudno było sobie zrekonstruować nie tylko wygląd budynku, ale nawet gdzie on dokładnie leżał. Ach, ta historia. W każdym razie miło się tam chwilę powałęsać.
Dziś cały ranek padało więc nie wychodziliśmy z domu. Później ledwo zdążyliśmy odebrać wizy do Birmy i obiad w Chinatown. Jak widzicie więc odpoczywamy zwyczajnie. Dobrze nam tak zwyczajnie sobie pomieszkać w domu.
Jutro, pojutrze jak się wszystko ułoży to może zdążymy jeszcze pojechać nad wodę na kilka dni i przygotować się na mękę komunikacyjną jaką szykuje dla nas Birma :). Może Krabi, a może Ko Chang.









1 komentarz:

  1. dziękuję za opowieści , sledze i podczytuję od jakiegoś czas, o blog i zdjęcia kolorowym światełkiem tu w Polsce dla zapracowanych co wychodzą jak ciemno wracają jak szaro my czekamy jeszcze na naszą podróż piszcie piszcie aśka janusz ola

    OdpowiedzUsuń