Praktyki o których kiedyś będąc na Ukrainie mówiliśmy, że są bezczelne tutaj są na porządku dziennym, a nawet więcej - są dopuszczalne i wszędzie stosowane. Na kiedyś na Ukrainie było to jednak robione ukradkiem, tu natomiast każda atrakcja jest opatrzona podwójnym cennikiem. Ceny nie różnią się jednak o 20% tylko jak w podanym przykładzie przynajmniej o 320% (a często więcej). A ceny nie są wcale niskie, ani w porównaniu do europy, ani w odniesieniu do tutejszych zarobków wielu ludzi. Co więcej często nie wystarczy kupić biletu, trzeba zapłacić jeszcze "conservation fee", ubezpieczenie, transport, wynająć przewodnika, a w niektórych przypadkach, przymusowo przenocować w określonym miejscu z wygórowaną stawką za dobę. Tak jest na przykład gdy nabierze się ochoty wejść na najwyższą tutaj górę Mt. Kinabalu. Mieliśmy przed wyjazdem ochotę ją "zdobyć", ale owa ochoto dawno nam przeszła po wspinaniu się na o wiele mniejsze górki :) Mniejsza o to. Jeślibyśmy jednak chcieli to zrobić i dodali te wszystkie wyżej wymienione opłaty do siebie to kosztowałoby to nas w przeliczeniu w najtańszej opcji 1500PLN. To ja już wolę chodzić po Tatrach - za 3 złote do upadłego :) Dla ciekawych można to zrobić niewiele taniej rezerwując kilka opcji z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
Rezygnując ze wspinaczki zdecydowaliśmy się na krótki spacer okolicznymi trasami. Nic ciekawego prócz motyli nie spotkaliśmy po drodze i uznaliśmy, że wspinaczka z pewnością jest większą atrakcją, bo na koniec ma się chociaż satysfakcję z wejścia na górę. Najwyraźniej ten las nam już się opatrzył. A wiadomo, że jak człowiek za dużo oczekuje to potem jest nieco rozczarowany, gdy te oczekiwania nie zostaną spełnione.
Po spacerze - który dumnie moglibyśmy nazwać trekkingiem :) udaliśmy się do równie szeroko reklamowanych "Poring Hot Springs". Wstęp znowu: Malaysians 3, Non-Malaysians 15. W środku kilka dziwnego kształtu wanienek wydrążonych w ziemi, w co drugiej siedzi jakaś starsza babka w ubraniu zanurzona po szyje. Spodziewając się miejsca podobnego do gorących źródeł na Słowacji, albo tych w okolicach Balatonu na Węgrzech nasze rozczarowanie było równie wielkie. Zwłaszcza, że ciężko było ocenić zdrowotne właściwości gorącej wody cieknącej z kraniku, gdyż oprócz tego, że gorąca to niespecjalnie uwalniała "mineralne" zapachy wszystkim nam dobrze znane.
środa, 12 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz