Mieliśmy kilka dni do zagospodarowania. Co robiliśmy? Oczywiście shopping! Jednak centra handlowe okazały się nudne (głównie przez europejskie ceny), więc drugiego dnia udaliśmy się na największy ponoć market w azji Chatuchak. Jest tam 15.000 stanowisk i co weekend odwiedza go ponoć 300.000 osób. Sam market jednak jakiś fantastyczny nie jest, ale kilka rzeczy udało nam się kupić więc na jakiś czas zakupy mamy z głowy. Koło marketu znaleźliśmy żółwia który uciekł pewnie z któregoś stoiska. Miłosierna Karolina postanowiła go uratować, z czego i sam żółw nie bardzo był zadowolony bo i od nas cały czas próbował nawiać. Można powiedzieć, że Pyzula miała już swoje pierwsze zwierzątko. Żółwia oddaliśmy jednak kierowcy Tuk Tuka który obiecał się nim dobrze zająć. No w każdym razie kazaliśmy mu obiecać, że go nie zje :)
Wczoraj byliśmy na wycieczce do Ayuthaya, dawnej stolicy. Klimat w sam raz na jednodniową wycieczkę, ale dłużej to zdaje mi się że nie byłoby co robić. Ayuthaya to coś w stylu Aten, w niektórych miejscach leży kilka czerwonych cegieł, możnaby wręcz pomyśleć, że to nieuporządkowana budowa, gdyby na wejściu nie kazali kupić biletów. Pamiętam że w Atenach było podobnie - z niektórych ruin trudno było sobie zrekonstruować nie tylko wygląd budynku, ale nawet gdzie on dokładnie leżał. Ach, ta historia. W każdym razie miło się tam chwilę powałęsać.
Dziś cały ranek padało więc nie wychodziliśmy z domu. Później ledwo zdążyliśmy odebrać wizy do Birmy i obiad w Chinatown. Jak widzicie więc odpoczywamy zwyczajnie. Dobrze nam tak zwyczajnie sobie pomieszkać w domu.
Jutro, pojutrze jak się wszystko ułoży to może zdążymy jeszcze pojechać nad wodę na kilka dni i przygotować się na mękę komunikacyjną jaką szykuje dla nas Birma :). Może Krabi, a może Ko Chang.