"Ucieczkę z Laosu" zaplanowaliśmy sobie na wtorek bo na granicy dostaniemy wizę tylko na 14 dni. Dłuższej w ambasadzie wyrobić nie mogliśmy bo już był piątek po południu, a przecież w poniedziałek i środę w Laosie są święta.
We wtorek wstaliśmy rano i zapakowaliśmy się z uśmiechniętymi minami do autobusu wiozącego nas przez granicę, aż do Udon Thani. Dojeżdżamy do granicy, podchodzimy do stanowiska "visa on arrival" i niespodzianka. Pani wizy nam nie da bo nie wydrukowaliśmy biletu do Birmy. Wydrukowanego nie mieliśmy bo nie wozimy ze sobą drukarki, a pozatym jakieś 3 tygodnie temu już do Tajlandii wjechaliśmy bez wydrukowanego. Mamy za to 20 innych biletów wydrukowanych na które Pani sobie może popatrzeć. Krótka sprzeczka bo mnie takie utrudniające życie i bezsensowne przepisy denerwują, ale Pani nie ustępuje. Kompleks służbisty i koniec. Ludzie przekraczający granicę dziwnie się patrzą bo nikt w tych okolicach nie zwykł dyskutować z pogranicznikiem. Stoją jak trusie czekając na kolejkę (dobrze, że ja nie pamiętam "tych" czasów u nas) Dostaję dyrektywę żeby pojechać do kawiarenki internetowej i nasz bilet wyjazdowy z Tajlandii wydrukować. No masz ci los! Normalnie jak człowieka to mnie do kraju nie wpuści bo pewnie stwarzam zagrożenie, ale bez stempla wysyła mnie 2 km do miasteczka do kawiarenki. A ja w tym czasie myk po rządowy budynek się wysadzę i nikt nawet nie będzie wiedział, że to ja bo przecież granicy nie przekroczyłem. W międzyczasie kierowca autobusu spasował i odjechał, a więc mamy czas. Nie korzystam z podstawionego Tuk-tuka bo mamy mnóstwo czasu. I tak musimy czekać do wieczora na nocny transport do BKK. Wolnym spacerkiem, udaję się w kierunku miasteczka. Super! Jestem tu teoretycznie nielegalnie :) Bilet udało mi się wydrukować po drodze w jakimś sklepie więc mimo, iż moje intencje były inne to całkiem szybko udało mi się wrócić. Podchodzę do mojej już ulubionej Pani wręczając jej kopie i słyszę - "potrzebuję kopię", ja na to "to proszę sobie zatrzymać, jak wspomniałem bilet nie jest mi potrzebny żeby polecić", a w odpowiedzi "trzy poproszę, na każdy wniosek po jednej". W tym momencie myślałem, że zaraz wybuchnę rozsadzając całą tą graniczną budkę. Zostało to z pewnością zauważone przez oficerkę bo nie miała odwagi powtórzyć swojej prośby. Wizy wbite, teraz dwa tygodnie spowrotem w Tajlandii.
Po drodze zachodzimy na dworzec. Są dwa pociągi do BKK. Mimo iż rano wszystkie przyzwoite bilety sprzedane. Została tylko 3 kl./bydlęcy/ coś w rodzaju naszej osobówki tylko jest wypchana po brzegi no i to nocna trasa. Nie zrozumieliśmy się z Karoliną która robiła reserch i kupiłem bilety myśląc, że skoro tu tak ciasno to i trudno będzie znaleźć miejsce w autobusie. Mówiłem, że damy rade, Karolina że nie bardzo i żebyśmy jechali autobusem. Zwrot biletów -50%. Odsprzedać nie ma komu bo tylko co 1583 Taj mówi po angielsku, nie ma więc szansy go znaleźć. To pierwszy zgrzyt w naszej podróży więc nie jest źle. Zaglądam do wagonu, a tam w naszym kąciku już siedzi babka z dzieckiem. No fajnie nie będzie. Karolinie udaje się jakoś odsprzedać bilety i już śmigamy tuk tukiem na dworzec autobusowy. Autobus właśnie odjeżdżał. W BKK będziemy o 5 rano. Po Laosie zapomniałem, że w autobusie może być nawet wygodnie. Pola elegancko przespała całą podróż, podobnie jak my. Z tym pociągiem nie miałem racji, dobrze że Karolina naciskała...
wtorek, 13 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz