piątek, 13 listopada 2009

Bagan

Bagan to miejsce magiczne. Na kilkunastu kilometrach kwadratowych wybudowano tu pomiędzy 11 a 13 wiekiem ponad 4500 świątyń. W 13 wieku zostało podbite przez mongołów i zapomniane. Można powiedzieć że do dziś jest zapomniane. Pomiędzy świątyniami pasą się krowy i rośnie marchewka. Nie trudno znaleźć miejsce w którym nie ma nikogo, tylko my i historia. Turyści? W tym roku i oni zapomnieli o tym miejscu. Można by na palcach policzyć ilu ich spotkaliśmy po drodze.
























Autobusem po Birmie

Jak się ostatecznie okazało, podróżowanie po Birmie autobusem nie jest taką udręką. Jest oczywiście kilka minusów, ale ogólnie podróże przy dobrym planowaniu są do przeżycia. Na głównych trasach można podróżować całkiem komfortowymi autobusami z klimatyzacją. Mimo, że godziny przejazdu między głównymi miejscami oscylują w granicach od 10 do 18 to można wybrać autobus nocny i znakomitą większość podróży przespać w zwykle wygodnym fotelu. Obsługa dbając o komfort wyposaża nas w mineralną wodę (a raczej oczyszczaną bo w Azji rzadko można trafić na mineralną), a nawet w jednorazową szczoteczkę i pastę do zębów. Czerwonozębnym (od żucia betelu) Birmańczykom niewiele to jednak pomaga - zęby pozostają czerwone a oddech kwaśny.
Głównym minusem przy podróżowaniu autobusem jest stan dróg. W przeciwieństwie do Laosu nie wybudowali tu co drugiego kilometra drogi. Birmańscy inżynierowie są cwańsi - wybudowali jeden pas. Gdy dwa jadące z naprzeciwka pojazdy chcą się wyminąć to jeden musi zjechać z drogi bo jest za wąsko. Zwykle też musi się zatrzymać. Bywa czasem lepiej, ale taki stan jest regułą.
Rządowe gwiazdy wpadły na jeszcze jeden ciekawy pomysł. Zapewne w ramach podlizania się chińczykom postanowili zmienić ruch z lewo na prawo stronny. Nic to że w kraju nie ma jednego samochodu z kierownicą po lewej stronie. Rząd dba o dodatkowe miejsca pracy bo teraz w autobusie musi być dwóch kierowców. Jeden prowadzi, a drugi krzyczy, że można wyprzedzać.
Planując podróż polecam omijać trasę Kalaw - Bagan. Obsługuje ją jeden przewoźnik małym autobusem. Pomijając fakt, że poruszanie się tym pojazdem jest do bólu nieprzyjemne, gdyż autobus wypchany jest po brzegi pasażerami (dodatkowo i na dachu siedzi ze 40 osób) to turysta musi zapłacić za te warunki 13$ co jest kwotą wcale nie małą mając na uwadze dystans jaki się pokonuje (160km). Całe te 160km pokonujemy w gratka w 10 godzin co daje nam średnią prędkość 16km/h. Mając średnią kondycję mielibyśmy duże szanse dobiec do celu wcześniej.
Na zdjęciu autobus miejski w Yangoon.

czwartek, 12 listopada 2009

Pierwsze wrazenia ze Sri Lanki

Przypomnial mi sie taki dowcip:

Kubus Puchatek plynie lodka z Prosiaczkiem po jeziorze. Piekny dzien, prosiaczek dziarsko wiosluje etc. Nagle Puchatek wstaje i z calej sily zamalowuje biednego Prosiaczka. Prosiaczek zmartwiony pyta: - Ale za co? Na co Puchatek odpowiada: - Bo wy swinie zawsze cos kombinujecie.

Kazdy hindus ktory podchodzi do turysty powinien dostac z liscia z podobnego powodu. Nie ma tu ludzi bezinteresownych, co wiecej pewny jestem ze jest tu najwiecej klamiacych na kilometr kwadratowy. Nic to ze kazdy cos sprzedaje lub organizuje caly twoj pobyt. Klamja do tego na kazdym kroku. A to w tym hotelu nie dobrze, tu sie mozna zatruc i jedzenie stare, pociag o tej godzinie nie kursuje, autobusu wogole nie ma, etc. Czasem chce ci ktos pozornie bezinteresownie pomoc i dopiero po chwili wyjawia swoj interes. Wszystko to tylko po to by wcisnac swoja usluge i zniechecic cie do miejsc skad nie dostaja prowizji. W kazdym juz razie przywykamy do tego.
Jakby jednak nie bylo to kraj jest piekny. Flora i fauna sto razy bogatsza niz we wszystkich krajach w ktorych bylismy, i o ile sie czlowiek przyzwyczai do specyficznego sposobu bycia miejscowych to jest ok.
Co jest najpiekniejsze to fakt, ze Sri Lanka nie tylko jest bogatsza przyrodniczo ale i tansza finansowo. To bez watpienia najtanszy kraj w ktorym bylismy do tej pory. Szkoda, ze zabawimy tu tylko dwa tygodnie.

Zdjecia ze Sri Lanki i uzupelnienie z Birmy jak tylko znajdziemy wifi.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Kalaw - Full Moon - impreza na sto dwa

Tak się złożyło, że na pełnię księżyca wylądowaliśmy w małej górskiej (1500m.n.p.) wiosce. Pełnia to duże święto więc i impreza była. Mnisi raz do roku dostają od wiernych nowe ubranka, albo - dokładniej mówiąc - na nowe ubranka. Jest święto jest impreza. W wiosce są dwie świątynie więc pierwszego dnia stawiali wierni z jednej, a drugiego była zamiana. Proszę, proszę byle okazja, a bawią się jak u nas na weselu! Procesja z rana i z wieczora, muzyka z bębenka, i tyle wystarczy by się dobrze bawić. Właściwie to nie wystarczy bo bez wspomagania na samej gorzałce to tylko wujkowie na naszych weselach potrafią. Tu trzeba ze wspomaganiem bo przecież sztandarowy towar na eksport trzeba od czasu do czasu samemu przetestować. Nie bez powodu połowa kraju zamknięta jest dla turystów. A tam łąki umajone….
Zdjęcia robione przed 10 rano. Wieczorem odbywało się strzelanie petardami przez nawalonych jak meserszmity kolendowników i dzieci. Karetki słychać nie było nie wiem czy dlatego, że nie była potrzebna czy dlatego, że jej po prostu nie było.















Wokół jeziora

Najpopularniejszym trekiem w rejonie jest 3 dniowy trek z Kalaw do Inle Lake opisywany w Lonely Planet. Nasze pierwotne plany zakładały udać się właśnie w tą podróż. W jednej z restauracji zostaliśmy jednak naciągnięci na nieco droższy Eco-trek na wschód od jeziora w tereny gdzie turyści raczej nie zaglądają często. Eco-trek charakteryzuje się tym, że znaczna część środków zapłaconych przez turystę zostaje wydana w lokalnych społecznościach. W wiosce płaci się za noclegi, jedzenie, zamawia transport etc. Można mieć wtedy choć poczucie, że nie jest się tylko dziwacznym trutniem co przyjdzie popatrzyć, ale zostawia się też jakiś pozytywny ślad po sobie. Dla większości ludzi (nie tylko prostych) tutaj nie jest kompletnie zrozumiałym, że ktoś przyjeżdża z tak daleka tylko po to żeby na nich popatrzeć.
Trek był udany o tyle, że faktycznie przez całą trasę nie spotkaliśmy nikogo o jaśniejszym odcieniu skóry, a dla lokalnych ludzi byliśmy nie mniejszą atrakcją niż oni dla nas. Jednak trek w tych okolicach wiązał się ze wspinaczką po otwartym terenie w środku dnia co było lekko mówiąc wyczerpujące.