Wspieranie lokalnych społeczności jakby to przeciętny NGO nazwał to jedna sprawa. Coś jednak widzieliśmy. Mandalay Hill średnio ciekawe. Wjechaliśmy na górę pickupem, a schodzić musieliśmy kawał drogi na boso, bo to taki szlak pielgrzymkowy. Brudno, naplute tym czerwonym świństwem co to żują wszędzie, ohyda. Nie dziwne że buddyści uważają nogi za najbrudniejszą część ciała. O 4 AM w jednej ze świątyń odbywa się rytuał mycia buddy. Zamówiliśmy dwa rowery i pojechaliśmy. Pieniądze dla mnichów rozmienione, bo oni zwykle rano chodzą i zbierają do garnuszków jedzenie i pieniądze. Ledwo dojechaliśmy i zauważyłem kilku. Wrzuciłem do pierwszego kubełka, i patrzę a tu kolejka na 30 osób się robi!!! Jeden za drugim ustawiają się w szeregu jak jeden mąż. Wrzucić coś trzeba każdemu. Uroczystość sympatyczna choć nieciekawa. Mimo wszystko to jedna z ciekawszych rzeczy jaką w Mandalay można zrobić. Świątyń niby mnóstwo ale każda taka sama.
Dookoła Mandalay leżą małe wioski w których również znajdują się zabytkowe świątynie w ilościach hurtowych. Wybraliśmy się do Amarapury gdzie rano o 11 chyba ze 200 mnichów je śniadanie. Głupawa atrakcja dla japońskich szczebioczących w ekstazie turystów. Nie wiem czy oni tak szczebioczą bo ktoś je śniadania czy może dla nich jako buddystów również to jest jakieś religijne przeżycie. Moim zdaniem głupio zaglądać komuś do talerza.
Jedyne co nam przypadło to gustu to 1,2 km tekowy most przez jezioro. Bardzo miły spacer, powrót łódką. Ogólnie bardzo miło i ładne widoki (z daleka), z bliska jednak mamy wielce dosyć tych świątyń. Pobyt w Mandalay wspominamy miło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz