Ostatnich kilka dni spędziliśmy w nadmorskim kurorcie Hua Hin. Miejsca nie ma co specjalnie polecać bo jest dużo fajniejszych bardziej na południu, ale jeśli będziecie szukać czegoś w odległości do 5 godzin z Bangkoku to jak znalazł. Słowo kurort jest tu jak najbardziej na miejscu. Kiedyś Sofitel dostał to po taniości działkę i wybudował hotel. Reszta znanych hotelowych marek nie chciała zostać w tyle więc każda jak jeden mąż wybudowała po jednym wielkim hotelu. Miasteczko jest jednak umiarkowanie urokliwe, morze znacznie gorsze niż na południu, ceny nie rozpieszczają, tylko piasek jest wystarczająco biały. Jak komuś zostanie kilka dni przed wylotem, a jeszcze jest spragniony widoków morza, to polecam. W innym wypadku szkoda czasu. Na szczęście zawiedziony nie byłem bo chciałem tylko na wodę popatrzeć przed kolejnymi autobusowymi męczarniami w Birmie :), a tu niespodzianka bo na chwilę to miejsce "daje radę". Tylko niestety to hotelowe sąsiedztwo psuje ceny, niczym na Phuket.
Z Tajlandii wyjeżdżamy z ciężkim sercem bo to świetny kraj. Najlepszy by zacząć od niego swoją azjatycką przygodę. Jest cywilizowany na tyle by czuć się w nim komfortowo, a jednocześnie na tyle azjatycki by czuć się w nim egzotycznie. Wszystko praktycznie przychodzi z łatwością (przynajmniej w porównaniu z niektórymi innymi krajami rejonu). Mimo niektórych turystycznych opłat człowiek nie czuje się też przesadnie dojony jak na przykład na Borneo. Jeśli kiedykolwiek myśleliście żeby odwiedzić Azję, to jest miejsce dla was! Przylatujcie tylko samemu a nie z wycieczką. Aha, jest jeden szkopuł. Może się to wydawać dziwne, ale tu prawie nikt nie mówi po angielsku.
poniedziałek, 19 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz